Zdrowe serce

Oddycham wolnością, wdzięcznością i szczęściem

Trzeba nam dziś dobrych ludzi wokół, takich którzy swoim życiem pokazują, że nie ma rzeczy niemożliwych, że zawsze warto o siebie zawalczyć. Nawet jeśli temat astmy, alergii, atopowego zapalenia skóry czy zespołu preekscytacji serca nie jest Wam do końca bliski, to mimo wszystko zachęcam Was do przeczytania mojej rozmowy z Martą.


Mam nadzieję, że tak jak mi ten wywiad pozostawi również Wam dużo pozytywnych emocji, uśmiechu, ale i refleksji na temat tego co otrzymujemy od życia i co sami możemy od siebie dać.

Marta Wrucha ma 25 lat. Aktualnie jest studentką medycyny weterynaryjnej w Lublinie. Kiedy miała pięć lat rozpoczęła się jej przygoda z tańcem. Ukończyła Państwowe Ognisko Baletowe i przez 17 lat tańczyła w różnych zespołach i grupach tanecznych. 

Uwielbia aktywny tryb życia, podróże i biegi w terenie. Jest miłośniczką gór i jak tylko ma wolny czas to ucieka pochodzić po przepięknych górskich szlakach. Sport to prawie całe jej życie a do tego książeczka zdrowia, która tak się składa, że jest już nieźle zapisana.


© Marta Wrucha

Wiesz, kiedy przygotowywałam się do tej rozmowy, to zrozumiałam, że trudno za tobą nadążyć. Ty nie idziesz przez życie, ty biegniesz, wszystkich obdarowujesz uśmiechem, wszystko chcesz zobaczyć, wszystkiego dotknąć. Często słyszysz, że jesteś wulkanem energii?

(śmiech) Oj tak! Szczególnie często to słyszę od moich bliskich. Taki styl życia jak najbardziej mi odpowiada. W końcu życie to kwestia wyborów, których dokonujesz zgodnie z myślami i uczuciami. Lubię poczucie, że się ciągle rozwijam i czerpię radość z drogi do wymarzonych celów. A uśmiechem podobno można zarażać, więc dzielę się nim jak najwięcej. (uśmiech)

Co tak napędza cię do życia?

Ekscytuje mnie natura, świat i ludzie. Życie to niesamowity dar i staram się chłonąć całą sobą wszystko, co mnie otacza. Mocno wierzę w ludzi i w to, że każdy ma w sobie dużo dobrego a to, co nas spotyka ma swój powód.  

To, co mnie napędza i sprawia, że dużo się uśmiecham, to również wdzięczność i docenienie drobnych rzeczy. Moje optymistyczne nastawienie do życia to sposób na moje szczęście. 

Jesteś elektoradiologiem, opowiedz coś o tym zawodzie.

Ukończyłam studia w tym kierunku, natomiast zaraz po nich rozpoczęłam studia na Wydziale Medycyny Weterynaryjnej. To był bardzo ciekawy etap w moim życiu, bo jako elektroradiolog wykonujesz wszystkie badania diagnostyczne od rezonansu magnetycznego, po mammografie, tomografię komputerową czy radioterapie. Wciąż niestety niedoceniany zawód. Było to ciekawe doświadczenie jednak będąc na 2. roku stwierdziłam, że chciałabym leczyć.

Od pierwszych zajęć w szkole fascynowała mnie medycyna, a że zwierzaki od zawsze były bliskie memu sercu, to zaraz po odebraniu dyplomu zdecydowałam się złożyć dokumenty na weterynarię. I to była bardzo dobra decyzja. 

© Marta Wrucha

W liceum lekarze mówili, że jedynym sportem jaki będziesz uprawiać to ewentualnie pływanie z powodu choroby kolan. Zatem podsumujmy, ile i jakie sporty uprawiasz dzisiaj?

Aktualnie jest to bieganie długodystansowe i biegi z przeszkodami. Ponadto regularnie ćwiczę na siłowni i chodzę po górach. Uprawiałam też taniec i jazdę konną, a od jakiegoś czasu wciągnęłam się w ściankę wspinaczkową i w tym roku chciałabym zagłębić się w ten sport.

Wróćmy, zatem do źródeł twojej walki o zdrowie. Kiedy pojawiła się u ciebie astma, jaki miała przebieg, jak była leczona?

Astma pojawiła się, kiedy miałam zaledwie 4 lata, liczne zapalenie płuc i w końcu diagnoza. Codziennie musiałam przyjmować leki, miałam robione domowe inhalacje i byłam pod stałą opieką poradni pulmonologicznej. Gdy byłam trochę starsza zaczęłam jeździć do sanatorium. Często też wyjeżdżałam z rodziną nad morze. Zmiana klimatu bardzo dobrze działała na mnie i mojego brata, który też ma astmę.

Jak wygląda życie dziecka z astmą z twojej dzisiejszej perspektywy, co było najtrudniejsze?

Oprócz astmy mam stwierdzone również AZS (atopowe zapalenie skóry) i alergie. Podobno bardzo często są to choroby, które towarzyszą astmie. Dla mnie najtrudniejsze były ograniczenia, jakie stawiała mi astma. Od zawsze byłam ruchliwym dzieckiem i tak zostało do dziś. Uwielbiałam grać w piłkę, bawić się z rówieśnikami i wszędzie mnie było pełno. Astma była takim hamulcem, sygnałem stop: halo zaczekaj i pooddychaj spokojnie, bo twój organizm, mimo że pobiera dużo powietrza to ma problem z jego wydychaniem.

Na wychowaniu fizycznym czy zajęciach tańca musiałam robić o wiele więcej przerw niż inni i w zasięgu wzroku mieć inhalator, z którym czułam się bezpieczniej. Przeszłam też odczulanie, które trwało 5 lat i złagodziło objawy AZS, które nasilały się przez alergie. Mimo że to bardzo długo, w moim przypadku zobaczyłam ogromną poprawę. 

Ponadto, jeśli chodzi o AZS skóra jest czerwona i swędząca a po zastosowaniu leków często ma białe „łatki”. Będąc dzieckiem miałam problem z akceptacją tego jak wyglądam i szczerze mówiąc wstydziłam się tego. Teraz uważam to za głupstwo i te 20 lat temu powiedziałabym bym sobie: Hej, to że wyglądasz nieco inaczej – to nie znaczy, że gorzej. Jesteś piękna, silna i wystarczająca. 

© Marta Wrucha

No i kiedy prawie uporałaś się z jednym problemem, pojawił kolejny. Ujawniła się u ciebie wada wrodzona.

W szkole średniej chciałam jakoś zwiększyć swoją wydolność. Zaczęłam treningi biegowe, w których początki były bardzo trudne. Kilometr i inhalator. Dwa kilometry i inhalator… Przez prawie rok systematycznie biegałam kilka razy w tygodniu zwiększając dystans krok po kroku i słuchając swojego organizmu, nic na siłę. Aż w końcu po wielu wybieganych kilometrach przebiegłam pierwsze 15 km, po których czułam się wspaniale bez konieczności użycia jakichkolwiek leków! Pamiętam ten dzień dokładnie. 

To był dla mnie moment przełomowy i stwierdziłam, że niemożliwe nie istnieje. To właśnie wtedy rozpoczęła się moja przygoda z bieganiem, którą ciągle kontynuuję. Od 7 lat nie biorę już żadnych leków na astmę a na badaniu wysiłkowym lekarz stwierdził ze moja wydolność płuc jest na podobnym poziomie, co u zawodowych sportowców. Kiedy udało mi się uporać z astmą, dwa lata temu podczas wysiłku fizycznego pojawił się ból w klatce piersiowej. Diagnoza: zespół preekscytacji serca, czyli w skrócie WPW.

Kolejne wyzwanie?

Tak. Życie najwyraźniej lubi mi płatać małe figle, tylko, że tym razem trafiło na wojowniczkę. (uśmiech)

Co w ogóle oznaczał dla ciebie zespół preekscytacji serca, jak wpłynął na twoje życie?

Nasze serce kurczy i rozkurcza się według pewnych impulsów elektrycznych, pochodzących z układu bodźcowo-przewodzącego serca. W przypadku w tym układzie znajdują się dodatkowe drogi pobudzenia, które inicjują dodatkowe skurcze serca a w konsekwencji prowadzą do zaburzeń pracy serca i arytmii. 

Pierwszy raz zaczęłam odczuwać ból w klatce piersiowej przez pierwsze kilka kilometrów podczas biegania. Następnie doszła spora męczliwość, czasami zasłabnięcia podczas aktywności, mocne kołatania serca, które wybudzały mnie w nocy ze snu i lęk, że nie mogę nad tym zapanować. Moja diagnostyka trwała bardzo długo. Niestety przysporzyło to wiele stresu. Dopóki nie wiedziałam, co jest przyczyną musiałam zaprzestać aktywności fizycznej, która jest dla mnie bardzo ważna.

Może dla niektórych osób nie jest to katastrofą, ale dla ludzi, którzy od zawsze byli aktywni fizycznie to duży dyskomfort psychiczny.

I tu muszę się zatrzymać, jeśli chodzi o diagnostykę, ponieważ ze względu na mój młody wiek nikt nie traktował moich dolegliwości z sercem poważnie. Pierwszy lekarz przepisał leki uspakajające twierdząc, że to nerwica, kolejny wysyłał mnie do gastrologa a trzeci chciał zrobić koronarografię. Dzięki mojej upartości i wiedzy medycznej ciągle coś mi nie pasowało w tym wszystkim. Aż w końcu po kilku miesiącach, badaniach i wizytach trafiłam do wspaniałego lekarza, który od razu prawidłowo postawił diagnozę. Wtedy już wiedziałam, że jestem w dobrych rękach i za jakiś czas wszystko wróci do normy, tylko muszę uzbroić się w cierpliwość. 

© Marta Wrucha

W 2019 roku stałaś się najmłodszą pacjentką Kardiologii Inwazyjnej w Oświęcimiu, jak do tego doszło? 

Po konsultacji i badaniach lekarz wytłumaczył mi jak wygląda leczenie w przypadku zespołu preekscytacji serca. Jest to zaburzenie wrodzone i jedynym leczeniem jest poddanie się zabiegowi tzw. ablacji. Polega ona na usunięciu dodatkowej drogi pobudzenia poprzez zniszczenie konkretnego obszaru tkanki serca. Na zabieg czekałam zaledwie miesiąc. 

I jak to wyglądało?

Ablacja to zabieg niewymagający otwierania klatki piersiowej. Aby wprowadzić cewnik do naczynia krwionośnego wykonuje się nacięcie w pachwinie. Stamtąd cewnik „przepychany” jest do serca. Lekarz wykonujący zabieg szuka miejsc odpowiedzialnych za powstawanie arytmii, rozgrzewa elektrody do około 60°C – co powoduje zniszczenie tkanki serca. W moim przypadku lekarz poinformował mnie po zabiegu, że miałam dwie dodatkowe drogi, które były przyczyną całego zamieszania. 

Długo dochodziłaś do siebie, na co musiałaś uważać?

Po zabiegu ponad 30 godzin leżałam na łóżku i nie mogłam wstawać ze względu na to, że miałam nacinane duże naczynia. Normalnie jest to około 8 godzin, ale to wszystko zależy od lokalizacji w sercu dodatkowej drogi i tego, przez jakie naczynie trzeba tam dojść. Wszyscy pacjenci kolejnego dnia wychodzili do domu, ja natomiast wciąż nie mogłam nawet usiąść na łóżku. Brałam przez miesiąc leki wspomagające pracę serca, musiałam się oszczędzać i nie zginać mocno kończyny w miejscu cięcia. Po zabiegu czułam lekki dyskomfort w klatce piersiowej i delikatne pieczenie, które po kilku dniach ustąpiło. Nie mogłam uprawiać aktywności fizycznej przez około 2-3 miesiące.

Jak dziś jesteś leczona, jak wygląda opieka lekarska z której korzystasz?

Po zabiegu niezbędnych jest kilka wizyt kontrolnych, badania EKG i 24-godzinne badania holterowskie. Na ostatniej wizycie lekarz po badaniu i analizie wyników, z uśmiechem powiedział, że nie ma śladu po WPW a wszystkie dodatkowe drogi zostały usunięte.

Jestem zdrowa! (uśmiech) Nie muszę przyjmować żadnych leków. Natomiast u niektórych osób czasem nie udaje się usunąć wszystkiego od razu. Zdarza się, że trzeba wykonać zabieg ablacji kilkukrotnie. Tak naprawdę wtedy już mogłam wrócić do sportu i robić wszystko to, co robiłam wcześniej. 

© Marta Wrucha

Czyli tak jak mówiłam – ciebie nie da się zatrzymać, kilka miesięcy później przebiegłaś swój pierwszy półmaraton w życiu i to z zapasem. Lekarz przymknął na to oko?

Moje zdrowie jest dla mnie najważniejsze, dlatego jeśli byłyby jakieś przeciwwskazania to na pewno bym się tego nie podjęła. Mój lekarz o wszystkim wiedział, co więcej mówił, że powinnam i mogę wrócić do sportu, żeby móc na nowo „wypracować” swoje serce. On sam jest miłośnikiem biegania i co roku organizuje biegi dla osób po zabiegach ablacji.

Pandemia pokrzyżowała mi plany, bo pierwszy start w półmaratonie miał się odbyć w Warszawie. Ale w środku szalejącego wirusa zostało zorganizowane świetne wydarzenie, w którym osoby chętne biegną 10/21/42km lub ultra maraton w swoim ogródku (w myśl zasady zostań w domu) a koszt pakietów przeznaczony został za zakup maseczek dla medyków. Koniec końców ukończyłam bieg z wynikiem 24km. Zebraliśmy ponad 20 tysięcy złotych! Lepiej nie mogłam przebiec swojego pierwszego półmaratonu w tak wspaniałej inicjatywie. 

A twoje kolana, jak wygląda ich diagnostyka i leczenie?

Ponad 8 lat temu miałam robiony zabieg artroskopii kolana. Mam stwierdzoną chonodromalace rzepek. Przed zabiegiem pojawił się ogromny ból powodując, że nawet lekko zaczęłam utykać na jedną nogę. Bałam się, że już nigdy nie wrócę do sprawności. Mówiono mi, że najpewniej będę musiała zrezygnować ze sportu. W tym przypadku również korzystałam z konsultacji z kilkoma lekarzami i gdy trafiłam do lekarza ortopedy sportowców pojawiła się nadzieja. Okazało się, że moja dolegliwość była spowodowana przez nieprawidłowe ustawienie rzepki. Regularnie rolując i wzmacniając konkretne partie mięśniowe wróciłam do sprawności pod okiem fizjoterapeuty. 

Aktualnie przyjmuje leki: głównie glukozaminę i chondroitynę. Ćwicząc na siłowni nie używam dodatkowego obciążenia i korzystam też sporadycznie z wizyt u fizjoterapeuty. Gdy biegam wybieram tereny i lasy, unikając twardych powierzchni. Ostatnio byłam na konsultacji i od czasu zabiegu stan moich kolan nie uległ pogorszeniu. (uśmiech)

Tyle już przeszłaś, jak w tym wszystkim odnajdywałaś siłę, żeby robić swoje?

To od nas zależy, jak przejdziemy przez trudy naszego życia. Sport uczy wiele pokory. Każda przeszkoda, którą udało mi się pokonać umocniła mnie. Czuję, że stałam się silniejsza i potrafię docenić drobne rzeczy. Jednak jestem tylko człowiekiem i zdarzały się momenty, kiedy czułam się bezsilna. Pamiętajmy jednak, żeby być dla siebie wyrozumiałym.

Spotykając się z przeszkodami można na nie przystanąć albo zacząć działać. Aktywność fizyczna jest częścią mojego życia, która sprawia, że jestem szczęśliwa. Możliwość ruchu to dar, natomiast docenienie tego to wspaniała umiejętność!

Ktoś kiedyś powiedział, że Każdą porażkę można przekuć w zwycięstwo. Bardzo lubię to powiedzenie. Cieszę się, że ani razu w tamtych momentach nie poddałam się. Bo nie byłabym w tym miejscu z tyloma spełnionymi marzeniami, siłą i świadomością, że wiele zależy od ciężkiej pracy nawet, gdy życie ma dla nas inny plan…

Czuje wdzięczność za ludzi, którzy byli w tych momentach obok.

© Marta Wrucha

Na kogo mogłaś i do dziś możesz liczyć najbardziej?

Moja Mama jest najwspanialszą kobietą, jaką znam. Zawsze była przy mnie w tych trudnych chwilach i jest to moje największe wsparcie na wszystkich płaszczyznach mojego życia. Nie znam drugiej tak silnej kobiety jak ona. To dzięki niej wiem, że potrafię poradzić sobie z wieloma rzeczami. 

Mam również to szczęście, że wokół mnie są wspaniali przyjaciele, rodzina i chłopak, z którym mogę realizować wszystkie aktywności sportowe. Nawzajem się motywujemy i wspieramy. Kiedy wpadam na jakiś nowy pomysł przebiegnięcia nocnego półmaratonu czy wyjścia w góry o czwartej nad ranem, żeby powitać wschód słońca na szczycie pyta tylko: „Co znów wymyśliłaś i kiedy jedziemy”.

Fajnie mieć poczucie, że są ludzie, którzy nigdy nie przestali w ciebie wierzyć. 

Oddychasz dziś wolnością?

Oddycham wolnością, wdzięcznością i szczęściem. Nie mogę się doczekać kolejnego dnia i tego co przyniesie mi życie.

Redakcja

Share
Published by
Redakcja

Recent Posts

Rak wątrobowokomórkowy nie poczeka na zmiany

Eksperci alarmują, że rak wątrobowokomórkowy nadal pozostaje białą plamą na mapie polskiej onkologii. Co gorsze,…

2 miesiące ago

Potrójnie ujemny rak to nie wyrok. Jak profilaktyka uratowała mi życie

Onkolodzy od lat apelują, że wczesne rozpoznanie choroby nowotworowej jest kluczowym czynnikiem wpływającym na skuteczność…

2 miesiące ago

W moich żyłach płynie oranżada

Czy chemioterapię można nazwać oranżadą? Czy o chorobie nowotworowej, jaką jest chłoniak można powiedzieć, że była/jest…

2 miesiące ago

Życie z dializą po przeszczepie nerki

Najpierw diagnoza choroby autoimmunologicznej, potem problemy z nerkami, w konsekwencji dializy; przeszczep, znowu dializy i…

3 miesiące ago

Nowotwór – choroba genetyczna

Często mówiąc o chorobach genetycznych, zapominamy o jednej z najgroźniejszych jednostek chorobowych naszych czasów -…

3 miesiące ago

Rak jajnika sprawił, że już wiem, dlaczego warto być świadomą pacjentką

Współczesna diagnostyka genetyczna nowotworów pozwala nam wykryć mechanizmy życia komórki i jej podziału, na które…

4 miesiące ago